KOCHANI CZYTELNICY!
Nawet nie będę próbował opisać jakie emocje mną targają, od
kiedy dowiedziałem się, że nie docierają do Was moje posty. Zbyt pochłonięty
szukaniem wskazówek co do zaginięcia Marisin Fidelidad, opuściłem na jakiś czas
social media i skupiłem się na pracy, publikując tylko cotygodniowe wpisy na
blogu. Dziś rano, po raz pierwszy od kilku tygodni, odwiedziłem grupę
„Kołtuniaków”. Co tam się działo, to już Wy sami wiecie najlepiej… Okazało się,
że żaden z moich wpisów, które popełniłem od Wielkanocy (a jakież to były wpisy!)
nie ujrzał światła dziennego. Na szczęście udało mi się już na nowo opublikować
te posty.
Drodzy. Sytuacja jest poważna. Wszystko zaczęło się od tego
felernego mazurka, który wzbudził moją czujność i doprowadził do ekstremalnie
niekomfortowej wymiany zdań z Panem D. (o czym piszę w tym poście). Ów stan
czujności sięgnął zenitu, gdy tylko zapoznałem się z treścią przełomowej
wiadomości od jednej z Kołtuniaczek (wyjaśnienie znajdziecie tutaj).
Dodatkowo wszystko to, co zdołałem sobie przypomnieć na temat Marisin (a opisałem tu) wysłałem mailowo Panu D. Do maila dołączyłem stare zdjęcia
mojej żony, naszą korespondencję z okresu narzeczeństwa, sporządziłem nawet
portret, który przedstawia obecny wygląd Marisin (oczywiście to wyłącznie moje
spekulacje, ale podążam za tym, co podpowiada mi serce). Niestety, mijają już dwa
tygodnie bez wieści od niego…
Źródło: Internet
Update!!!
Właśnie dostałem wiadomość od techników portalu blogger.pl.
Na moim koncie wykryto aktywność z Włoch. Problem nie wynikał z publikacji
postów, ale ktoś celowo włamał się na moje konto, by mnie UCISZYĆ.
Podjąłem decyzję. Wyjeżdżam. Na miejscu spróbuję się
skontaktować z Manuelem. Może i dobrze, że odkrył w sobie te ciągoty
ornitologiczne, przynajmniej ktoś pomoże mi się rozeznać w okolicy… Ciotka Gatía razem
ze służbą obiecała zająć się wszystkimi Coutunami. Zamykam na ten moment ofertę
naszej hodowli. Oczekujcie wieści i trzymajcie kciuki.
E-Stefan
Komentarze
Prześlij komentarz