Przejdź do głównej zawartości

Zgoda, dywany, Włochy i legowiska

 Kochani Czytelnicy!

Myśl o mazurku mnie nie opuszcza. Pan D. sprawdził swoją trasę w GulGul Maps i okazało się, że ciasto kupił w popularnej sieci marketów Na Wsi. Na szczęście wybaczył mi moje ostatnie faux pas... Oczywiście, szczerze wątpię, by Marisin była przetrzymywana gdzieś w jakiejś spółce cukierniczej i produkowała wypieki dla marketów Na Wsi (które w rzeczywistości z wsią nie mają wiele wspólnego, bardziej z małomiasteczkowością, choć to osobny temat…), ale ta mnogość zbiegów okoliczności w ostatnim czasie wydaje mi się co najmniej niepokojąca. O co chodzi? Już tłumaczę.

Wczoraj otrzymałem wiadomość prywatną od jednej z Kołtuniaczek. Akcja „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” nareszcie, bo po 5 latach swojego istnienia, przyniosła jakieś efekty. Otóż, kochani, jeden z perskich dywanów Ciotki Gatii widziany był w okolicach jeziora Como. Moja wieloletnia czytelniczka (którą w tym miejscu serdecznie pozdrawiam) twierdzi, że widziała ów dywan podczas spaceru po okolicy, nie pamięta jednak w którym dokładnie miejscu, zapadła już bowiem ciemna noc, a ona razem z partnerką (przyjaciółką, jak mniemam?) wielokrotnie przemierzała uliczki różnych miasteczek, położonych wzdłuż brzegu tego potężnego jeziora. Dopiero później udało jej się połączyć wątki. Zapamiętała, że dywan ten przyciągnął jej spojrzenie, wisiał bowiem na ścianie (jacyś Rosjanie?) zdobiąc wnętrze zamkniętej już z uwagi na późną godzinę kawiarni. Kawiarni o tyle specyficznej, że pełnej wysokich klatek i dziwnych wieżyczek, przypominających… Piętrowe kocie legowiska! Czy to może być przypadek? Nie wydaje mi się. Podejrzewam, że nie były to tak eleganckie i wytrzymałe konstrukcje jak te produkowane przez firmę Kitaya, na które rabat otrzymacie po wpisaniu specjalnego kodu ESTEFEK12, ale na pewno były to wieżyczki-drapaki dla kotów.



Tymi informacjami podzieliłem się oczywiście od razu z Panem D. Uznałem, że powinniśmy skupić się na poszukiwaniu (tak ostatnio modnych) kocich kawiarni wzdłuż jeziora Como we Włoszech. Ku mojemu zdziwieniu, Pan D. zanegował tę teorię, ale obiecał wziąć ją pod uwagę. Trzy dni temu spakował swoje eleganckie, właściwe prywatnemu detektywowi skórzane nesesery, nałożył kapelusz z wąskim rondem i wsiadł do samolotu, zajmując zasponsorowane przeze mnie (przecież to może być przełom w sprawie!) miejsce w pierwszej klasie.

Kochani, od dwóch dni czekam na wieści. Pan D. albo ciężko pracuje i przyjął jakąś detektywistyczną taktykę kamuflażu, albo… Nie, jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek pesymistyczne wizje. Trzymajcie kciuki. Czuję w kościach, że jesteśmy bliżej tej rozwiązania sprawy niż kiedykolwiek przedtem.

 

E-Stefan

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Aha. No okej...

Kochani, Nie wiem, jak się zabrać za pisanie tego posta. Siedzę sam w hotelowym pokoiku, pod ręką mam butelkę guappy, w głowie pustkę, a serce skute lodem. Szkoda, że tylko serce, bo jak na złość zepsuła się klimatyzacja, a jedna z okiennic zupełnie nie spodziewała się tego, jak ją potraktuję po powrocie ze śledztwa i teraz leży sobie żałośnie na chodniku, czekając na kogoś, kto ją stamtąd uprzątnie. W momencie, w którym uświadomiłem sobie, że zupełnie straciłem kontakt z Panem D. i że nie wolno mi już łudzić się, że wkrótce nadejdą jakieś wieści, a także po tym, jak potraktował mnie Manuel i jego włoski koleżka" (do tej pory zastanawiam się, co on tam właściwie do mnie wykrzykiwał z taką pasją…) postanowiłem nie liczyć już na nikogo. Wyłącznie na siebie. Wybitna to była myśl i doskonała decyzja. Drodzy, cóż mogę rzec… Liczyć wyłącznie na siebie będę musiał już chyba do końca życia… Ale do rzeczy. Pierwsza kocia kawiarnia, którą odwiedziłem, nie wyróżniała się niczym szcze...

Una caja llena de recuerdos

Queridos, Me alegro de que esta vez no haya ningún problema con los encargos en la pagina web de Kitaya, por lo menos nadie me ha denunciado nada. Perdonadme la falta del contenido gatuno, últimamente he andado buscando huellas, sugerencias, señales… Me abruma la intensidad de los recuerdos de la vida mejor, no estoy en condiciones de escribir sobre algo tan vulgar. Todos los días me impacta cada vez más el agotamiento físico y mental, me siento enfermo de ansiedad. Ayer, averiguando el caso, decidí abrir una caja que había estado escondida del mundo exterior en un rincón más oscuro de mi casa, como si fuera un tesoro. Y lo es, para mí lo es…   Con un nudo en la garganta miraba las fotos, las cartas escritas antes de nuestra boda (hay que subrayar que lo nuestro era el noviazgo más largo del mundo… 3 años, ¿os imagináis?). Marisin Fidelidad es incomparable. Al ver su cara por la primera vez me enamoré. Prometí amarla sin reproches, hasta que el mundo se acabe. Y como el mundo...

No soy perfecto, pero tengo presentimientos...

No puedo dejar de pensar en aquel  mazurek … El sabor, el tamaño, los dibujos en la superficie de la tarta… Todo eso parecía haber sido hecho con las manos delicadas de mi esposa desaparecida. No pude detenerme y dirigiéndome a mi mejor amigo le dijé: – Y ese maravilloso mazurek … ¿Lo has hecho tú? ¡De verdad, es de chuparse los dedos, hombre! El Señor D. se avergonzó un montón preguntado por el origen de la tarta. Al principio nos quedamos en silencio, en el ambiente bastante tenso, ya pensaba que no me responedría nunca. Creo que le dio un susto tremendo la mirada de Tía Gatía, ya que es una mujer muy melindrosa para comer, aunque es también muy bien educada. Entonces a pesar de ser tan melindrosa, a nuestro huésped no le comentó nada sobre el sabor de la tarta. Unos días después de lo sucedido ella me confesó que no comía tan mal desde la desaparición de Marisin Fidelidad. Ay, bueno, pero ¿cuál era la respuesta del Señor D.? Extremadamente enrojecido en la cara contestó co...